wtorek, 21 kwietnia 2015

Jeszua

Olej na płótnie 50x70


                                                     *           *          *

W okresie przedświątecznym przyszło mi spełnić pewne zadanie i namalować Jezusa z Nazaretu...
Było to nie lada wyzwanie,gdyż miałam zainspirować się pracami,które ze wspaniałością i dynamiczną kreską wyczarowała w płodnym okresie swej twórczości hiszpańska artystka Teresa Peña...
Nie chciałam również zawieść cudownych Osób,które miały  zamiar powiesić moją pracę na ścianie.




 Cała praca miała być bardzo oszczędna,bez zbędnych elementów i udziwnień.Nic nie mogło odwracać uwagi od cierpiącej postaci...




Podczas malowania całego obrazu towarzyszyła mi nieustannie ścieżka dźwiękowa z filmu"El Greco",która nie dość że pomagała się wyciszyć,to również pozwalała wczuć się w klimat oderwanego od rzeczywistości i samotnego człowieka...


W zamyśle miał to być Jezus oparty o krzyż na bardzo ciemnym tle.
Najpierw sprecyzowałam sobie w głowie jak ma wyglądać twarz (ponieważ nie chciałam inspirować się żadnym upiększonym wizerunkiem,tak często uwiecznianym na obrazach).   Zależało mi bowiem na tym,by nie  była ona zeuropeizowana,z niemalże blond włosami i niebieskimi oczyma,ponieważ Jezus chodzący po tym padole miał z pewnością rysy semickie i to one były częścią Jego ludzkiej natury.Chciałam również żeby Jego oblicze było namalowane prosto i tu  z pomocą przyszły mi inspiracje ikonami.
Oczy skierowane w dół (nie zaś patrzące na wprost) stały się wyrazem troski i skrytego gdzieś głęboko cierpienia.
Długo również zastanawiałm się jak ma być ustawiony krzyż,który stanowiłby jednocześnie podporę i obciążenie dźwigającego go.Na początku również sądziłam,że taki o jednolitej barwie będzie dobrym rozwiązaniem,jednak kiedy zaczęłam na próbę malować strukturę drewna(zdj.poniżej) mieszając na przemian dwa kolory (ugier z umbrą) całość obrazu wydała mi się zdecydowanie konkretniejsza i ta opcja wydawała mi się bardziej pasująca do gorącego klimatu,w którym przyszło żyć Chrystusowi,wygladała realniej i ciekawiej.


Sama podmalówka  wyglądała jak na zdjęciu po lewej.Horyznot był bardzo niewyraźny a tło o wiele jaśniejsze niż w efekcie finalnym.Drewno również było nieśmiałą"próbą" i dopiero po podmalowaniu nabrało  głębi.
Ręce nie były wycienowane a słońca nie było wcale.


Kiedy jednak zaczęłam bawić się granatem,ultramaryną aż po jasny,świetlisty błękit tło zyskało na głębi i wyłoniły się cieższe chmury.

 Wciąż jeszcze czegoś brakowało...
Siedziałam tak przed obrazem,wsłuchując się w piękne dźwięki wyżej wspomnianej muzyki i nagle mnie olśniło! Na tym obrazie nie było ŻADNEJ nadziei,która napełniłaby sensem całe cierpiące ciało.  Zatem (przyznaję się bez bicia) nie konsultując już z przyszłymi właścicielami obrazu domalowałam słońce...jasno iskrzące,którego promienie wyśmienicie mieszały się z jeszcze mokrą farbą tła.I to było właśnie to,czego brakowało...równowagi.
Kiedy już wyłoniło się słońce stwierdziłam,że na horyzoncie mogłyby pojawić się maleńkie elementy(wzgórza i skały) które mogłyby zostać muśnięte promieniami,tworząc tym samym tę srogą pustynię bardziej trójwymiarową i rzeczywistą.
Przyznam szczerze,że chyba sama nie porwałabym się na namalowanie Chrystusa...zabrakłoby mi odwagi i pomysłu...a ten sam przyszedł w nagły i niesamowity  sposób już w chwili,gdy zostałam poproszona o namalowanie go.
Tworzenie tego obrazu było dla mnie takim"wyjściem na pustynię" o czym pisałam przy okazji postu"Miriam" i tam wspominałam,że dawniej mnisi malujący ikony sumiennie się do tego procesu przygotowywali. Mnie również przyszło w udziale podejść do pracy inaczej niż zwykle,bo nie chodziło w niej o perfekcyjną,uśmiechniętą postać,niczym ze"Strażnicy",o "wymuskanie" obrazu a o prawdziwie proste ukazanie tego,co najważniejsze,czyli sensu istnienia,życia i śmierci Jezusa z Nazaretu...
Myślałam,że będę się"szarpać" z tym wyzwaniem,że będę musiała przeglądnąć całe sterty namalowanych już przez kogoś obrazów,by znaleźć inspirację.Nic bardziej mylnego! a dodatkowo oglądnięcie filmu"Pasja" Mela Gibsona było dla mnie świetnym wstępem przed zabraniem się do pracy,bo od razu po nim miałam ogromne chęci do stworzenia wizerunku Tego,który dla wielu ludzi jest bardzo ważną postacią...nadto naprawdę mało obrazów(namalowanych w prosty sposób) było dla mnie inspirujących...a dodatkowo nikt z nas nie wie,jak wyglądał faktycznie Jezus cierpiący,więc nie mnie oceniać efekt,bo tu nie o "ładność"chodzi.

Obraz zawiśnie w sypialni wyjątkowych Osób,więc tym małym słońcem,które dałam im nieoczekiwanie....mam nadzieję ocieplę klimat tej skądinąd wyjątkowej części Ich domu,gdzie królują kaligrafowane cuda wspaniale wkomponowane w piękny drewniany parawan.... gdzie człowiek czuje się,jakby przeniósł się w czasie....takie miejsce"z duszą",gdzie kocha się sztukę i piękną muzykę...

 Zatem wracając do tematu,całość została okolona w brązową ramę,żeby harmonijnie współgrać z innymi elementami pomieszczenia
(może kiedyś dostanę zdjęcia obrazu na ścianie i na pewno wtedy podzielę się z Wami efektem edytując post)
Wiem,że skończony obraz ma kompletnie inne oblicze niż prace,które tworzyła Teresa Peña  (warto wspomnieć,że była niesłychanie uduchowioną osobą) i sama nie wiedziałam jaki będzie efekt końcowy....cóż...nie jest tak ciemno i graficznie...jest inaczej,po mojemu za to specjalnie dla Nich :)   
Myślę,że duchowo i wewnętrznie również była to dla mnie bardzo ciekawa i pouczająca lekcja,za którą dziękuję G.i K. bo bez ich zadania,które przede mną postawili moje przygotowania do Świąt wyglądałby zapewne inaczej... a tak?   zamiast krzątać się w kuchni mogłam skupić się na czymś ważniejszym...

Pięknie dziękuję za uwagę :)


Tymczasem lecę realizować kolejne zamówienia
A.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw po sobie ślad :)
Proszę o podpisanie się imieniem pod anonimowymi komentarzami.
Z GÓRY DZIĘKUJĘ :)
(Do komentujących z konta G+.Może się zdarzyć,że trzeba wcisnąć opublikuj i automatycznie odświeży się strona z Twoim zalogowanym profilem G+ :)